Moda lat 20. XX wieku 0
38.jpg

Lata dwudzieste ubiegłego wieku to epoka olbrzymich zmian kulturowych. W życiu społecznym i obyczajowym na całym świecie zachodziły procesy, które na nowo formułowały życie codzienne. Wydarzenia historyczne, w tym zakończenie I wojny światowej, zmiany gospodarcze, rozwój technologiczny i nowe wynalazki (początki kina, radio, jazz), emancypacja kobiet i ruch sufrażystek bez wątpienia znalazły odbicie w sposobie noszenia ubrań i postrzegania codziennej mody.

Ten wiatr zmian posłużył jako źródło inspiracji dla projektantów mody, których wpływ na kształtowanie gustów ówczesne modnisie stawał się coraz bardziej niekwestionowany. I choć wśród nich prym wiedli panowie (jak choćby Paul Poiret, Jean Patou czy Lucien Lelong), to nazwisko jednej kobiety na stałe weszło do kanonu mody - mowa oczywiście o Coco Chanel. To z jej ust padło słynne zdanie, że „moda, w której nie można wyjść na ulicę, nie jest modą”. I właśnie w taki sposób zaczęto postrzegać modę w latach dwudziestych XX wieku.

Najbardziej widoczne zmiany zaszły oczywiście w strojach kobiecych - kobiety nie chciały już dłużej nosić długich sukien, niewygodnych czy krępujących ruchy gorsetów. Nastąpił zdecydowany zwrot w stronę wygody, odrzucano sztywne zasady i to, co stare. Kobiety coraz głośniej demonstrowały swoją siłę i niezależność. Najbardziej charakterystyczną postacią lat 20. była flapperka, która szerzyła ideę kobiety-chłopczycy, świetnie wyglądającej w ubraniach stylizowanych na te noszone przez mężczyzn. Kobiety chciały być im równe - w wielu krajach uzyskały już prawa wyborcze, pracowały zawodowo, chodziły do kin, tańczyły, paliły papierosy, piły alkohol, kupowały maszynki do depilacji, testowały nowe dezodoranty i prowadziły samochody. Po prostu były widoczne. Wzorami do naśladowania stały się aktorki i tancerki, jak Louise Brooks, Clara Bow, Gloria Swanson czy Josephine Baker. Ta chęć zaznaczania swojej obecności przejawiała się m.in. w bardzo mocnym makijażu. Do głosu doszły ciemne szminki i kreski pod oczami.

Panie coraz częściej zakładały luźne sukienkach na ramiączkach. Nie była to może zupełna nowość - pojawiły się bowiem jeszcze podczas wojny, już w 1916 roku, ale idealnie wpisały się w styl nowego dziesięciolecia. Sukienki miały najczęściej fason litery „H” - swobodnie zawieszone na ramionach nie eksponowały kobiecych kształtów, a ich talia została obniżona do linii bioder. Kończyły się tuż za kolanem, bo kobiety zaczęły pokazywać nogi, by jeszcze bardziej podkreślić piękno swojego ciała. Jeśli do tego dodamy ciasną bieliznę spłaszczającą klatkę piersiową to otrzymamy najmodniejszą wówczas chłopięcą sylwetkę. Dominowały cieliste i dość zachowawcze kolory - pastele, kremy, beże, róże i błękit, za to ozdób nie szczędzono - pojawiały się frędzle, kryształki, kamienie, cekiny i koraliki.

Skoro wspomniałyśmy o roli Coco Chanel, nie możemy pominąć„małej czarnej”. Projektantka zawsze dużą wagę przywiązywała do prostych projektów, a jej sukienka, wprowadzona do kolekcji w 1926 roku przywróciła czerń do łask. I tak romans kobiet z małą czarną trwa do dzisiaj.

W sukniach wieczorowych także pojawił się obniżony stan. Często również sięgały lekko za kolano, choć fasony sięgające do ziemi wciąż cieszyły się popularnością. Szyto je ze zwiewnych i połyskujących materiałów, które podkreślały kobiece ruchy podczas tańca. Królował prosty i nie krępujący ciała krój, odkryte ramiona, okrągły dekolt oraz duże wycięcie z tyłu eksponujące plecy. Kreacje wieczorowe ozdabiano chętnie, przede wszystkim koralikami, piórami, brylantami, plisami i frędzlami. Całość dopełniały opaski na głowę ozdobione piórem lub kamieniami - chyba najbardziej charakterystyczny dodatek do sukienki wieczorowej, a także długie sznury pereł, torebki (na przykład długie cygarniczki) czy powłóczyste szale noszone w talii lub na ramieniu.

Oczywiście, lata 20. XX wieku to nie tylko sukienki... Kobiety sięgały również po luźne swetry, charakterystyczne kapelusze w kształcie hełmu, tzw. cloche hats, buty na niskim obcasie w stylu Ludwika XIV, tak zwane pantofelki “Mary Jane” zapinane na pasek przy kostce, duża, spektakularna biżuteria, spodnie i swetry. Ale to już zupełnie inna historia...

 

A czy istnieje odpowiednik „małej czarnej” we flamenco? Oczywiście, wszak elementem niezbędnym w szafie każdej tancerki flamenco, strojem, który stanowić może bazę dla najróżniejszych kreacji scenicznych jest czarna spódnica. ARDORA ma w swoim asortymencie aż cztery modele takiej flamencowej „małej czarnej” - od bardzo prostej spódnicy Siguiriya z pionową falbanką, do najbardziej strojnej Alegrii z czterema falbanami. A skoro już mowa o czarnych kreacjach, to nie musimy przypomnieć o przepięknej sukni Abandolao, która dostępna jest także w wersji czarnej!

Komentarze do wpisu (0)

do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper Premium